Prolog


          
    1960 rok, Londyn
          Zakapturzona postać rozejrzała się dookoła jakby chciała sprawdzić, czy nikt jej nie śledzi. Kiedy była już pewna, że jest w miarę bezpiecznie, szybko przebiegła na drugą stronę ulicy. Była ciemna noc, a dotychczas migocące gwiazdy zostały przysłonięte chmurami. Już nawet księżyc nie był w stanie oświetlać drogi. Możliwe, że zwiastowało to coś nieuchronnie złego.
          W dzień ulice pełne ludzi, teraz świeciły pustkami. Panowała kompletna cisza. Jakby cisza przed burzą.To wszystko było niczym wyrwane z kiepskiego horroru.
          Tajemnicza osoba zniknęła w wąskiej uliczce. Ciemność całkowicie ją pochłonęła, ale najwidoczniej o to jej chodziło. Przez moment nasłuchiwała, ponieważ wydawało jej się, że coś słyszy. Potrząsnęła gwałtownie głową, chcąc odpędzić od siebie natłok złych myśli. Strach ogarniał ją coraz bardziej z każdą kolejną sekundą. Nie miała pojęcia, co może się za chwilę wydarzyć, co ją czeka? Nie była nawet pewna, czy dożyje jutra. Jednak wiedziała, że nie może patrzeć za siebie.
          Nie ma już odwrotu.
          Podjęła decyzję, której nawet nie zamierzała zmieniać. W tej chwili nie chodziło tylko o jej bezpieczeństwo, ale także o dziecko, które wciąż rozwija się w łonie matki.
          Kiedy przyjrzymy się postaci dokładniej, ujrzymy rudowłosą kobietę o pięknych, zielonych oczach. Na jej twarzy widoczne były zmarszczki, a także pewne napięcie. Zacisnęła mocno usta, pospiesznie ocierając samotną łzę.
          Doszła do końca uliczki, gdzie znajdowały się metalowe drzwi. Przełknęła ślinę, po czym delikatnie pogładziła brzuch. Jeszcze tylko parę dni i będzie trzymała to maleństwo w ramionach. Uśmiechnęła się nikle na samą myśl. Po chwili jednak o czymś sobie przypomniała i mocno pchnęła drzwi, które zamknęły się zaraz po tym, jak ona weszła do środka.
          Z pewną obawą rozejrzała się dookoła, lecz nie dostrzegła nic, prócz nieprzeniknionej ciemności.
          - Nikt cię nie śledził? – usłyszała za sobą, a zaraz po tym poczuła ukłucie pomiędzy łopatkami.
          Odetchnęła z ulgą rozpoznając głos znajomego.
          - Nie, Matthew, nikt za mną nie szedł – odpowiedziała spokojniej, uważnie przypatrując się postawnemu mężczyźnie o rudych, lekko siwiejących włosach.
          - Kiedy urodziła się twoja matka? – spytał, wiedząc, że tylko prawdziwa Dorotha zna odpowiedź na owe pytanie.
          - Osiemnastego lipca, tysiąc dziewięćset piątego roku – odparła, odwracając się w jego stronę. Odrzuciła kaptur do tyłu. – Gdzie Dumbledore?
          Chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w głąb budynku. Im dalej szli, tym robiło się jaśniej. W końcu dotarli do niewielkiego salonu, gdzie Albus przyciszonym głosem rozmawiał z innym mężczyzną. Dorotha widziała go po raz pierwszy i nie była pewna, czy można mu zaufać. Ale skoro Dumbledore na nim polegał to i ona może.
          - Dorotha, co ty tu robisz? Mówiłem ci, że wyślę po ciebie Aurorów – powiedział Albus, ściągając brwi.
          - Nie mogłam czekać. – Wzruszyła ramionami. - Co teraz? – Spojrzała na wszystkich z wyczekiwaniem. – On już na pewno wie, że uciekłam. Będzie mnie szukał…
          - Alastor Moody – staruszek wskazał na mężczyznę, z którym przed chwilą uciął sobie pogawędkę – zabierze cię do Munga i będziesz tam przebywać do momentu porodu. Kiedy to się stanie, tak jak mówiłaś, zostaniesz przeniesiona do domu Theodora. Tam postaramy się zapewnić ci jak najlepszą ochronę.
          - Czyli moje dziecko będzie bezpieczne? – spytała, chcąc się upewnić.
          - Oczywiście, nic się nie stanie – przytaknął Alastor, po czym dodał. – A teraz, czy możemy już przenieść się do Munga? – Mężczyzna z niecierpliwością spojrzał na Albusa.
          Ten kiwnął tylko głową z zamyśloną miną. Kiedy usłyszał trzask, podniósł głowę i swój przenikliwy wzrok zawiesił na Matthew.
          - Zbliżają się ciężkie czasy, czuję to. Będziemy walczyć – westchnął staruszek, po czym wyjrzał przez okno, gdzie gęste chmury odsłoniły księżyc w pełni. Dzisiejszej nocy świecił on wyjątkowo złowrogo. 
 ՑՖՔ
A więc jak już się pewno domyślacie, jest to blog o HP. W sumie kilka dni temu nawet nie myślałam, że go założę, ale jednak. I od razu, abyście wiedzieli - jest to historia z rocznika '60. Czyli o naszych kochanych Huncwotach oraz Lily Evans. Jednakże, w mojej głowie zagościł nieco inny pomysł na tą historię, przez co kilka istotnych rzeczy może się zmienić. Nie wszystkie, ale kilka. 
Tak więc, jeśli ktoś jest zainteresowany, może w zakładce Poczta zostawić namiary. Ja także chętnie poczytałabym parę blogów... ;D


Tak więc, do napisania!

5 komentarzy:

  1. Świetny prolog, czytam dalej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ta kobieta to matka Lily?

    OdpowiedzUsuń